- 19 Marzec 2024    |    Imieniny: Józef, Bogdan, Marek - URODZINY- kol.Józef Panek – szczęścia w życiu rodzinnym i sukcesów w kniei życzy Andrzej
Ocena użytkowników:  / 18
SłabyŚwietny 


Historia Mariana Zająca


            ... Kolega Marian Zając to wieloletni myśliwy i członek naszego koła „Rybitwa”. W bieżącym roku obchodził 90 rocznicę urodzin, ze względu na stan zdrowia od 2000 roku na „emeryturze” myśliwskiej po mino iż czynnie nie poluje zawsze czuje się myśliwym wspierającym brać łowiecką na forum „cywilnym”.
           Kol. Marian urodził się w Krynicy powiat Nowy Sącz, okres wojny spędził na pracach przymusowych a następnie po ucieczce ukrywał się w górach na terenie obecnej Słowacji. Ten okres przebywania w górach wywarł na nim twarde piętno, związał Go z przyrodą, którą pokochał bez reszty. Tutaj też rozwinął się w nim ”bakcyl” łowiecki
          W 1951 roku powołany i wcielony do zawodowej służby wojskowej, ( po ukończeniu szkoły podchorążych) los wojskowy skierował go na tereny ziemi koszalińskiej do Kołobrzegu, i tu wstąpił do  koła łowieckiego  „Lis” a następnie po zjednoczeniu został członkiem koła „Rybitwa”. Zajmował kierownicze stanowiska w kole ( przez 27 lat ). Był członkiem PRŁ przez 10 lat, członkiem Komisji Oceny Trofeów samców zwierzyny płowej. Po 52 latach członkostwa w PZŁ ze względu na stan zdrowia przeszedł w stan spoczynku, pozostając Honorowym Członkiem WKŁ Rybitwa w Kołobrzegu.
          Kawaler Orderu Odrodzenia Polski, odznaczony Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej oraz medalem Zasłużony Dla Łowiectwa Ziemi Koszalińskiej.
          Obecnie czynnie zajmuje się publikacjami o tematyce łowieckiej ze szczególnym uwzględnieniu historii WKŁ „Rybitwa” Jest aktywnym członkiem (skarbnik) kołobrzeskiego Koła ZIW.

Andrzej Szymanek

 



 

 WSPOMNIENIA MYŚLIWSKIE KOL. MARIANA ZAJĄCA

 

          Urodziłem się w górach i tam się wychowałem w środowisku ludzi lasu i z dziada pradziada myśliwych. Tam też zdobyłem „ostrogi” myśliwego w 1948 roku będąc uczniem Państwowego Gimnazjum i Liceum w Krynicy Zdroju. Późniejsze losy związane ze szkoła podchorążych artylerii i prawie przymusową służbę zawodową w Wojsku Polskim, sprawiły, że ja „góral” całe życie pozostawiłem na ziemi koszalińskiej, której piękno i przyrodę pokochałem i jej służyć będę do ostatnich moich dni.                                                  Podczas 50 lat mojej służby łowiectwu , często byłem świadkiem szeregu ciekawych odczuć, i przygód mających wpływ na moja psychikę i postępowanie. Zdarzenia które miały miejsce w okresie złych zimowych i mroźnych pór zawsze wiązałem ze wspomnieniem z moich nie zapomnianych wędrówek łowieckich po szlakach i bezdrożach Podkarpacia i Bieszczad.
Dlatego też opiszę krótko dwa wydarzenia które  podczas „burz „ śnieżnych przeżyłem wraz z moimi przyjaciółmi, św. Pomięci Kazimierzem Pieślakiem i Janem Mikołuciem członkami WKŁ  „Rybitwa”


          Zdarzenie nad zwyczaj rzadkie i do szczęśliwych zaliczyć  każdego kto je przeżył. Pierwsza dekada  stycznia 1981 roku przyniosła nam duże , niespodzianki ostrą zimę oraz sławną erupcję  ropy naftowej w Karlinie i jej pożar. Ponieważ  sezon myśliwski powoli zbliżał się do końca  a realizacja planu pozyskania pozostała wiele do spełnienia, więc pomimo niezbyt pociągającej pogody, prawie co wieczór odwiedzaliśmy łowiska, często z bardzo dobrymi wynikami polowań. W dniu 15,01,1981 mimo niezbyt łaskawej pogody udaliśmy się nocną zasiadkę w rejonie m. Lepino. Pokrywa śnieżna stwarzała dobre warunki widoczności i możliwości oddania strzału z dwóch ambon na rżysko kukurydziane . Po przybyciu na kraj lasu zaparkowaliśmy samochód i po omówieniu sygnałów i przebiegu polowania udaliśmy się do ambon. W między czasie spadł gęsty śnieg a na horyzoncie  widoczna była łuna karlińskiej erupcji i to stwarzało poczucie czegoś w rodzaju grozy ale i nadziei  na sukces polowania. Po ujściu około sto metrów ( kol. Kazimierz  szedł pierwszy) usłyszałem nieokreślony gwizd i silny szum spojrzałem w przód  i zobaczyłem , że od niesionej kniejówki kolegi wylatują  dwa białe ognie . W tym też momencie Kaziu krzyknął  „jaka cholera” zdejmując broń, na moment ogniki zgasły, lecz przy próbie złamania bron ponownie zaiskrzyła.  Zaczeliśmy się zastanawiać co było tego  przyczyną ale na razie nie znaleźliśmy odpowiedzi.  Po jakieś 3-5 minutach kolega powiesił broń na ramieniu i znowu kilku krotnie pojawił się ogień z obu luf. Ze względu na duży opad śniegu polowanie przerwaliśmy i powróciliśmy do domu a zjawisko wiązaliśmy z erupcja. W dniu następnym o zjawisku opowiadałem  kol. Inż. Czerniakowi z koła „Świt” który obiecał, że wyjaśni  przyczynę. Po kilku godzinach otrzymałem telefon i wyjaśnienie , że to bardzo rzadkie zjawisko świecenia ogników św. ELMA występujące rzadko podczas burz piaskowych i śnieżnych, w tym wypadku broń posłużyła za spiczasta antenę wyładowań .
Opisałem to zjawisko gdyż wytwór sił przyrody z którym w podobnych warunkach spotkać się może każdy kolega po strzelbie.


To zdarzenie z zimy  1983 roku być może trąci z lekka  humorem ale i przestroga jest dla nocnych „marków”.
Początek lutego przywitał nas dość dobrą zimą ze stosunkowo dużymi opadami śniegu. Wspaniały okres na lisy na wabia i z zasiadki ale i duże możliwości pozyskania dzików na ziemniaczyskach. Do łowiska Mysłowice wyjechaliśmy przy słonecznej pogodzie a tym samym obiecującej pełni. Po przybyciu na miejsce ustaliliśmy miejsce polowania, sygnały  i czas zakończenia. Na miejsce spotkania wyznaczyliśmy mostek na rzeczce. Kazio rozwiózł nas do łowisk a sam odjechał do sąsiedniego Słowieńska. Zbiórka miała nastąpić przy mostku o 21,00. Ja po przejściu kilku dukt i młodnika około 15,00 wlazłem na watahę dzików i strzeliłem  pokaźna około 80 kg sztukę, w między czasie słyszałem strzał Jana , który jak się okazało przechytrzył pięknego „Mykiłę” . Do zmroku pozostało około 40 min., postanowiłem zaciągnąć zdobycz pod mostek około 500- 600 metrów.  Śnieg zaczął sypać a ja na zmyślonych płozach i z dużym wysiłkiem przetransportowałem zwierza do miejsca zbiórki . Na miejscu był Janek, pogratulowaliśmy sobie dobrych strzałów. Pozostało do umówionej zbiórki około  3 godzin, zaproponowałem koledze zasiadkę na ziemniaczysku, sam zostałem przy drodze obok młodnika. Przed rozejściem przebraliśmy się w białe kombinezony. Około godz.19,00 usłyszałem strzał a za chwilę drugi głuchy więc dobitka. Jan postanowił tez doholować  swojego przylatka do mostku około 400m. Dochodziła godz. 21,00, czas na zbiórkę ale samochodu z Kaziem  a ni widu ani słychu więc spokojnie czekałem na Jana. W pewnym momencie usłyszałem jakiś głos , na drodze zobaczyłem człowieka, który prowadził rower i strasznie przeklinał śnieg który widać utrudniał mu prowadzenie pojazdu, gdy zrównał się ze mną powiedziałem „trudno się prowadzi” ,. Gość stanął , spojrzał w moim kierunku i krzyknął  „Joj duchu czego chcesz” i dalej krzycząc zaczął biec. Ja nie potrzebnie się odezwałem bo na pewno nie zauważył by mnie w białym stroju. On uciekał i ciągle krzyczał, po minięciu mostku wszedł na Jana ciągnącego dzika, tu się znowu zatrzymał z nowym krzykiem. Jan zdjął kaptur i „nieszczęśnikowi „ ukazała się czarna broda Jana, gość zaczął krzyczeć wzywając Pana Boga na pomoc, porzucił rower i na przełaj uciekł w stronę wsi. Po przybyciu Jan opowiedział mi te zdarzenie i zaczęliśmy się śmiać , następnie doszliśmy do wniosku, że trzeba nam uciekać bo za chwilę będzie tu cała wioska z widłami i nie unikniemy linczu. Kazio utknął w terenie i spóźnił się dwie godziny. W wiosce schronił się u pracownika Wodrolu i tam w barakowozie doczekał się kolegów.
Tak zakończyła się nasz leśno przygoda w roli „duchów”.

Te pamiętne wspomnienia spisał płk. W st. Spoczynku Marian Zając w sierpniu 2018 roku a wysłuchał je Andrzej Szymanek.

Marian Zając


 


 

Dodaj komentarz



!!!!! ZABEZPIECZENIE PRZED SPAMEM I ROBOTAMI INTERNETOWYMI !!!!!Joomla CAPTCHA

Gościmy na stronie ...

Odwiedza nas 141 gości oraz 0 użytkowników.

Znajdź na stronie ...